literature

APH: Drzwi

Deviation Actions

Jubiliana's avatar
By
Published:
997 Views

Literature Text

Uwagi: Drobiazg z historią w tle. Lekkie zabarwienie UsUkiem. Nota historyczna na dole.
Spotkałam dwie skrajne opinie na temat tego dziełka, dlatego jego ocenę pozostawiam w gestii czytelników.

Drzwi

Drzwi tam były.
Choć Arthur ledwo je widział, zerkając ukradkowo znad tomu trzymanej w ręku książki. Choć wtapiały się w tło obite mahoniową boazerią. Choć trzeba było zmrużyć oczy, by zauważyć klamkę. A jednak tam były i ten fakt irytował Arthura, odciągał jego uwagę od słów zapisanych drukiem na pożółkłych kartkach.
Pomieszczenie nadal pachniało dymem, gorzki i gryzący nos zapach tytoniu wsiąkł w wykładzinę. Arthur zmarszczył brwi, po czym znowu spróbował skupić się na książce, łapiąc się na tym, że po raz trzeci czyta to samo zdanie.
Zaklął.
Subtelne chrząknięcie dało mu znak, że nie pozostało to niezauważone. Arthur uniósł spojrzenie i napotkał zmęczony, ale zadowolony wzrok starszego, grubszego mężczyzny. Znajdujące się obok niego tlące się cygaro oparte o popielniczkę dodawało swój posmak nikotyny do ogólnej menażerii zapachów pomieszczenia.
- Proszę o wybaczenie – mruknął Arthur pod nosem, spuszczając głowę z powrotem ku lekturze.
Historię Naturalną czytał już tyle razy, że mógł ją równie dobrze wyrzucić przez okno. Prawdę mówiąc nie wziął tej pozycji po to, by w ogóle coś czytać. Nie potrafił się na niczym skupić, a musiał się czymś zająć. Miał spędzić w tym miejscu zdecydowanie zbyt wiele czasu.
Czujne oczy Churchilla przyszpiliły Anglię do ściany, zdając się wiercić w nim dziurę na wylot.
- Nie musisz mnie prosić, Arthurze. Jeśli te drzwi nie dają ci spokoju, zawsze możesz…
- Nie, nie. Zapewniam, że to nic takiego – Arthur pospieszył się z odpowiedzią, nawet siląc się na mdły uśmiech, który po chwili musiał przełknąć.
Kogo właściwie próbował oszukać?
Spojrzenie jego rozmówcy zdawało się mówić dokładnie to samo.
- Za cztery dni ogłoszą wyniki wyborów – zauważył mimochodem, zmieniając temat.
Arthur był mu wdzięczny, ale to wszystko, na co teraz mógł się zdobyć.
Bo wiedział.
Bo czuł.
Ale mimo to starał się wyrazić uprzejme zainteresowanie. Tego od niego wymagano.
- Rozumiem, że pragnie pan je usłyszeć? – spytał, odkładając książkę na stolik.
- Tak, ale potem wrócę – zapewnił go Churchill, sięgając po czekające na niego cygaro.
„Albo i nie” stwierdził Anglia w myślach, nie wypowiadając się na głos.
Nie musiał. Doskonale wiedział, że jego premier domyślał się tej odpowiedzi. Wystarczyło jedno spojrzenie w na twarz Arthura. Winston Churchill był jedyną osobą, której własny kraj nie potrafił okłamać, dlatego spojrzenie Anglii ponownie wracało do drzwi.
Drzwi prowadzącym do amerykańskiego gabinetu.

Drzwi były tam nadal.
Arthur zmierzył je wrogim spojrzeniem, jakby zawiniły samą swoją egzystencją. I trochę tak właśnie było, ale przecież nie mógł oskarżyć ich wprost. Zamiast tego posyłał im poirytowane spojrzenie, łypał groźnym okiem, warczał i okazjonalnie krążył przy nich, jakby oczekując niespodziewanego ataku.
Ale ten nie następował.
Wtedy Anglia wracał ponuro na swoje miejsce w rogu pomieszczenia, na wygodną kanapę, która zdawała się czekać na niego filiżanką parującą herbaty położoną na stole. Siadał i popijał gorący, cejloński płyn, patrząc w przestrzeń.
Wtedy do pomieszczenia wkraczał Winston, chrząkał znacząco i udawał, że tak naprawdę nic nie widział i niczego się nie domyślał, a Anglia chętnie robił dobrą minę do złej gry.
Zamieniali kilka słów, wracali do swoich spraw i zapadała między nimi niezręczna cisza, a drzwi nadal pozostawały zamknięte.
Arthur nigdy w życiu nie przyznałby na głos, że po prostu boi się ich otwarcia.
I że tak naprawdę na to czeka.

Drzwi wciąż stały niewzruszone.
Arthur posłał im znużone, zmęczone spojrzenie podkrążonych zielonych oczu. Do kiedy tym razem będzie trwała narada?
- Mam nadzieję, że nie dłużej jak do północy. Chcę wyspać się przed jutrzejszym lotem – mruknął Churchill, poprawiając poły marynarki i gasząc cygaro o rękaw.
Zerknął na Arthura i zacisnął usta w wąską linię.
- I widzę, że tobie też dobrze zrobi odpoczynek. Gdy mnie nie będzie, pewnie ten komuch Stalin i pozbawiony kręgosłupa Truman zrobią sobie swoją małą konferencję. Miej oczy i uszy szeroko otwarte. Nie chcę, by coś umknęło naszej uwadze.
Anglia skinął sztywno głową.
- Postaram się.
- Po prostu gdy wrócę, chcę wiedzieć co mnie ominęło – dodał premier, mrużąc lekko oczy.
Anglia rzucił mu przeciągłe spojrzenie.
- Oczywiście.
Obaj wiedzieli, że już tutaj nie wróci.

Drzwi prowadzące do sali konferencyjnej były podobne do tamtych drzwi.
Zbyt podobne, jak na gust Arthura.
Przekraczając je, wstępował do wielkiej sali oświetlonej kryształowym żyrandolem. Patrzył na okrągły stół, na powtykane w ściany trzy flagi i nie czuł niczego. Ani radości, ani ulgi, ani nawet żalu. Był po prostu zmęczony.
Ameryka wydawał się przy tym inny, a przede wszystkim – nie używał drzwi. Zstępował do pomieszczeniach po drewnianych, rzeźbionych schodach, obwieszczając swoje przyjście głośnym, dudniącym głosem i skrzypieniem parkietu, który trzeszczał niemiłosiernie pod jego stopami.
Wszyscy go widzieli, spojrzenia obecnych przez pierwsze kilka dni były zwrócone właśnie na niego. W porównaniu do przygarbionego Anglii, do Związku Radzieckiego o niepewnych zamiarach i odczuciach, zdawał się promienieć szczęściem i siłą.
Młody bóg.
Arthur krzywił się lekko, zajmował krzesło z tyłu, za plecami nowego przedstawiciela brytyjskiej delegacji, i milczał. Milczał długo i zawzięcie, rzadko zabierając głos. To Churchill był oratorem, to on czarował słowem. Ale Churchilla już nie było.
Anglia wolał obserwować. Śledził wyrazy twarzy zgromadzonych osób, czuł napięcie w powietrzu w chwilach, gdy zapadała ciężka jak ołów cisza. Gdy Stalin podkręcał wąsa, Truman mrużył ostrzegawczo oczy, a Attlee splatał wymownie palce.
A on milczał.
I tylko raz napotkał spojrzenie Alfreda, jasne jak jego oczy, ale dziwne i intensywne. Trwało, choć Arthur dał wyraźny znak, że je widzi. Trwało nadal, choć Arthur postanowił je zignorować. Ciążyło na nim całą noc, choć nie padło między nimi ani jedno słowo.
A potem Arthur wracał do małego gabinetu o kasetonowym suficie, które niegdyś pełniło funkcję palarni. Nadal czuł w nim kwaśny zapach churchillowskich cygar i oddychał z ulgą. Nie przepadał za Attleem, który go zastąpił.
Potem jednak wzrok Anglii padał na zamknięte, obite boazerią drzwi i wszystko wracało do normy.
Arthur naprawdę żałował, że te drzwi w ogóle istnieją.

A potem drzwi się otworzyły. Nagle, pewnego dnia. Zrobiły to z należytym rozmachem i hukiem, obijając się o drewniane płyty, którymi wyłożono ściany. Anglia poderwał się gwałtownie, pióro Attlee’a zrobiło na podpisywanym dokumencie wielkiego kleksa.
Obaj spojrzeli na drzwi.
Zza nich wychyliła się bez pytania jasnowłosa czupryna i para błękitnych oczu, błyszczących za szkłami okularów. Wprawdzie nie były to schody, ale Ameryka nadal wkraczał głośno i z hukiem, zapewniając sobie pełną uwagę osób zgromadzonych w małym „brytyjskim” gabinecie.
Anglia mocniej zacisnął dłonie na trzymanej filiżance, z którą zamarł wyprostowany.
A potem Alfred go zauważył i uśmiechnął się szeroko i czarująco, jak tylko potrafił najlepiej.
- Cześć, słuchajcie. Macie może pożyczyć cukier? Zrobiłem sobie kawę, ale nam się już skończył. Niby mógłbym wołać kogoś z obsługi, ale pomyślałem, że skoro macie gabinet obok, to po co fatygować innych i…
Anglia nie dosłuchał do końca.
Pośród ogólnego harmidru, który nastąpił chwilę później, słychać było tylko krzyki i przekleństwa.
Anglia z kamienną miną upierał się potem, że omsknęła mu się ręka i dlatego rozlał herbatę.
Nikt jednak nie potrafił zrozumieć, jak wylana przez przypadek herbata potrafi przebyć pół pokoju i wylądować idealnie na amerykańskiej twarzy.
Jakościowo tekst ten będzie odbiegał nieco od ostatnich dwóch, gdyż został napisany ponad miesiąc temu. Niestety przed jego publikacją wzbraniałam się z powodu dwóch zgoła odmiennych decyzji, które zgadzały się w niektórych punktach, w innych zaś - nie do końca. Ostatecznie zaczerpnęłam odrobinę z jednej, odrobinę z drugiej, kierując się bardziej do tej, która była bliższa mojemu zdaniu. To naturalne. Mimo to tekst jest troszkę gorszy i jestem tego świadoma, ale chcę go wrzucić. Lubię go na swój sposób, a nie ma sensu by zalegał tylko dlatego, że w tym tygodniu miałam chwilowe pisarskie objawienie.
Dodać jeszcze wypada, że dwie skrajne opinie dotyczyły też wyczucia relacji w tym tekście, dlatego mam świadomość tego, że nie każdy może je zauważyć. 
Za wystawione opinie dziękuję :iconardwi: i :iconkohaku98:
Naprawdę wasze zdanie zawsze się dla mnie liczy~.

Co do noty historycznej.
Fanfick napisany w Niemczech pod wpływem wizyty w Poczdamie i pałacyku, w którym odbywała się Konferencja Poczdamska. Dlatego mamy klimat tych czasów, zebranie wielkiej trójki (już nie do końca w tym samym składzie) z drobnymi rozterkami na pierwszym planie. Oczywiście te "rozterki" nie są najważniejszym elementem tamtego okresu, ale to na nich się skupiam. Bo tak. Bo ja i pisanie ciężkich rzeczy to dramat sam w sobie.
Churchill mówi o wyborach prezydenckich, podczas których nie został wybrany na kolejną kadencję, dlatego jego miejsce zajmuje Attlee. 
Roosevelt oczywiście nie żyje, więc mamy Trumana.
Gabinet delegacji brytyjskiej mieścił się w palarni małego pałacyku i sąsiadował drzwiami z salą obraz oraz z amerykańskim gabinetem w bibliotece. Co ciekawe jedynym pomieszczeniem zajmowanym przez Amerykan na parterze. Właśnie to zainspirowało mnie do napisania tego drobiazgu. Uznałam to za uroczy zbieg okoliczności. 

I tak naprawdę chcę go już wyrzucić z dysku bo nie da mi spokoju D: 
© 2015 - 2024 Jubiliana
Comments19
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
an-nox's avatar

Całkiem nieźle, lubię jak opisujesz Arthura, z jego rozterkami, w ogóle lubię temat przywiązania krajów do wybitnych obywateli, to daje im bardzo ludzki wymiar :) I w sumie dodaje wybitnym jednostkom jeszcze więcej wybitności, bo jest coś rozczulającego w relacjach ze spersonifikowanym narodem, któremu mu się przewodzi.

 

Usiłuję ogarnąć ideę drzwi w tym ficu. Czego się boi Arthur? Po prostu ma spinę, że za drzwiami jest Alfred? Czy też wie, że za drzwiami zwykle toczą się ważne rozmowy, które decydują o przyszłości świata? Boi się jak silny i nieprzewidywalny stał się Alfred?

 

Swoją drogą wszyscy mieli wtedy przerąbane. Stalin - wiadomo. Churchill był świnią, ale przynajmniej wiedział jak skutecznie rządzić państwem i nie dziwię się Arthurowi, że za nim tęskni. Truman to kawała dupka, ale za to miał większy dystans do Stalina niż ta dupa wołowa Roosvelt, który nazywał Gruzina wujaszkiem Joe (wtf), chociaż Stalin wypowiadał się o nim jako o podrzędnym sprzedawcy butów.

 

Bardzo-subiektywny-chamski-komentarz-o-Ameryce:

Ameryka >.> Młody bóg, taa? Ledwo wylazł z tej konferencji a już spuścił dwie bomby atomowe w imię zaimponowania (zastraszenia) Związkowi Radzieckiemu i przeprowadzenia testów na Japończykach, bo jak wiadomo Japończycy to nie ludzie. Nawet Stalin, drugi największy morderca w historii, miał ciężkie WTF, kiedy o tym usłyszał :P Sorry, skrzywienie ze studiów, ale prowokujesz mnie, pisząc o tamtych czasach.

Ogólnie pisz więcej, bo świetnie Ci wychodzi :D